środa, 8 czerwca 2016

Mizerna Lilka czyli relacja z Pienin, cz. 1





Drewniany domek z werandą, równo przystrzyżona trawa, bujana ławka, świerki wkoło, widok na jezioro. Tak mniej więcej wyglądało miejsce, w które przenieślismy się na 4 upalne dni maja. Dojechaliśmy w czwartek, wyrzuciliśmy bagaże, rozsiedliśmy się na ławce i zaczęliśmy oddychać górskim powietrzem. Po chwili (krótkiej) namysłu stwierdziliśmy, że w sumie to moglibyśmy mieszkać w domku z ogródkiem, odżywiać się grillem i obserwować Lilkę tarzająca się ze szczęścia na trawie. Moglibyśmy, ale nie mamy możliwości, więc postanowiliśmy przynajmniej te 4 dni wykorzystać na maksa. Ponieważ atrakcji w Pieninach co nie miara, podzieliliśmy relacje na dwie części. Dziś słów kilka o psiolubnych chatkach we wsi Mizerna i Jeziorze Czorsztyńskim.



 MIZERNA


Nazwa doskonale oddaje charakter wsi. Kilkanaście domków wzdłuż drogi, dwa spożywczaki, kościółek, mnóstwo turystów. Wokół łagodne wzniesienia pokryte łąkami. Praktycznie każdy domek jest pod wynajem. Jednak tylko w dwóch miejscach można zatrzymać się z psem. My wybraliśmy gospodarstwo Państwa Krzystoniów. Kwatera nie była najtańsza ale o to co znalazło się w ofercie:

*  domek z werandą i prywatnym wejściem. W sumie na terenie znajdują się trzy takie domki, 
    w dwóch z nich akceptowane są   zwierzaki. Domek nr. 3 to opcja "de lux" czyli bez sierści.
*  3 łóżka (lekko zdezelowane) i kanapa, którą zawładnęła Lilka moszcząc sobie barłóg
*  w domku posłanie dla psa - miłe zaskoczenie, choc królewna rzadko z niego korzystała
*  kuchnia z podstawowym wyposażeniem, dwoma palnikami, lodówką, zlewem, garnkami itp.
*  łazienka z prysznicem, ciepła woda z bojlera (zdziwił nas tylko brak ręczników :/ )
*  sypialnia w boazerii dla trzech osób na piętrze (okno na wschód )
*  mały salon urządzony w stylu, jaki pamietam z kolonii w podstawówce :)

Do dyspozycji gości był też grill, palenisko, siatka do badmintona i plac zabaw dla dzieci (szczęśliwie żadnych akurat nie było, uff...). Domki nie są od siebie odgrodzone ale nikt sobie w paradę nie wchodził. Nasza kwatera była położona na drobnym wzniesieniu i oddalona od ulicy (1 samochód na godzinę). Lilka została zespolona z domkiem kilkumetrowa linką ( o tym sprzęcie nieco więcej w kolejnym wpisie), która pozwalała jej swobodne przemieszczanie się po parterze i bliskiej okolicy chatki. Z dumą wcieliła się w rolę psa stróżującego i niestrudzenie  trwała na posterunku - niestety, nasz pies nie potrafi relaksować się na dworzu, zwłaszcza gdy z oddali dochodzą dźwięki wsi typu - psy, krowy, owce, koguty.


NAJWIĘKSZA OBAWA - czyli strach ma wielkie oczy - Jeszcze przed wyjazdem, po mojej głowie kołatała się myśł - a co jeśli Lilka zamorduje psa właścicieli, psa w domku obok, dowolnie wybranego psa / kurę w Mizernej. Moje obawy okazały się jednak płonne, do rękoczynów nie doszło mimo licznych zaczepek. To przypomniało mi, czemu nie lubię wsi - jednym z powodów są wszędobylskie psy podszczekujące wszystko co się rusza i czepiające się nogawek. Na szczęście te, które raczyły się do nas zbliżyć, Liluszka starała się ignorować. Popiskiwała ale szła przy nodze i widać było, jak bardzo stara się nie dać plamy.

ZWIERZYNA - czyli co spotkała Lilka
*  barany - a właściwie całe stado baranów, które wybiegło nam pod nogi. Aromat nie do 
    przeoczenia ! Jednak taka chmara przeraziła psa, który od razu się wycofał i stał jak wryty.
*  kury - hmm, smakowite, pachące, głośnie, nieduże i szybkie - idealny cel do gonitwy (gdyby nie
    ta cholerna smycz były by udka na grilla, zamarynowane w ślinie).
wielki, biały kozioł - w sumie dość podobny do Lilki, poza faktem posiadania rogów. Leżał cicho 
    za siatką, nie odzywał się, łypał tylko leniwie okiem, minęliśmy go bez większych emocji.
*  jork gospodarzy - o mały, maleńki włos byłby tylko wspomnieniem jorka ale udało nam się w 
    porę skrócić linkę i przegonić intruza spod drzwi. Potem, kiedy obszczekiwał nas przy każdym
    wyjściu z posesji Lilka traktowała go jak natrętna, bzycząca muchę i szła dumnie przed siebie. 
*  kuń - o to cholerstwo straszne, Mimo, że Lilka nie dosięga nawet do końskich kolan, jakby ja 
   spuścić ze smyczy zagryzłaby. Kuń to zło !







JEZIORO 
CZORSZTYŃSKIE

Kwadrans piechotą i z Mizernej doszliśmy do jeziora, które jest ogroooomne i nie sposób ogarnąć go wzrokiem. Woda czysta, widok na Pieniny, a jak się dobrze przypatrzeć to i na Tatry. Mnóstwo żeglarzy, kajakarzy i wędkarzy. Niestety mimy nam zrzedły gdy się okazało, że większa część terenu wokół wody podzielona jest na prywatne parcele. Nie ma więc opcji na spacer wokół jeziora bo co i rusz wyrasta kolejne ogrodzenie. Wolnego zejścia do wody trzeba się trochę naszukać. Niewiele jest też plaż - co akurat poczytuję za plus. W tym miejscu trzeba się raczej nastawić na brodzenie po chaszczach i malowniczych rozlewiskach - nam to pasowało.
Drugiego dnia trafiliśmy na obiad do Zajazdu Cicha Woda. Obok budynku znaleźliśmy ścieżkę, która zaprowadziła nas wprost na molo. Wkleiłam jedyne zdjęcie, na którym Lilka stoi prosto. Okazało się bowiem, że pokonanie kładki (lęk wysokości) i poruszanie się po chyboczącym się pomoście, przez którego deski było widać wodę jest S-T-R-A-S-Z-N-E. Lilka prawie nie odrywała tyłka od powierzchni i szła czołgając się.




W drugiej części relacji będzie o zapamiętanej z dzieciństwa pijalni wód w Szczawnicy, malowniczym wodospadzie i spacerze wzdłuż Dunajca. Lilka jest urodzonym wodołazem i podejrzewam, ze w poprzednim wcieleniu była flisakiem bo uwieeelbia wodę, choc z pływaniem gorzej. Ma zdecydowanie lepsza kondycję od nas (no dobra, ode mnie, bo Kuba jest z tych wysportowanych a ja z tym wyleżanych na kanapie ). Podzielimy sie tez wrażeniami ze spacerów na lince, której nigdy wczesniej nie używalismy. 




Brak komentarzy :