środa, 13 kwietnia 2016

3 STRASZNE RZECZY (i jak je oswoić)


Zacznijmy od tego, czego Lilka się nie boi. Jako pies waleczny nie boi się śmierci. Brzmi strasznie? No cóż, taka prawda. Amstaffy i pitbulle, w przeciwieństwie do np. owczarków, nie lękają się śmierci na polu walki. Sama walka zaś, jeśli nikt jej nie przerwie, trwa do skutku, czyli dobicia zawodnika. Wydawałoby się, że pies z takim charakterem, nieustraszony wojownik, nie lęka się niczego. Otóż nie do końca. Jest kilka rzeczy, które budzą w Lilaczku strach a jego skala waha się od "na wszelki wypadek nie będę się zbliżać" aż po "umieram, zabierzcie mnie stąd".



To dało się zauważyć od początku. Stąd wysnułam wniosek, że Lilka była psem podwórzowym i dlatego dźwięki domowe są jej obce. W każdym niemalże pomieszczeniu czyha na nią jakiś przerażający przedmiot. Tak oto w łazience jest to wirująca pralka (już oswojona) i napełniająca się wodą wanna ( nadal na dystans). Stefcik ładował się na brzeg wanny łapami, chciał pożreć pianę i chętnie pił wodę z prysznicowej łychy. Lilka nie zbliżyła się, jak do tej pory, na więcej niż bezpieczne 20 cm. Podobnie jest z suszarką do włosów. Stefan delektował się ciepłym podmuchem w dupkę. Lilka nie przekracza progu pomieszczenia kiedy suszę włosy. W kuchni mocno zdziwiła ją zmywarka (piszczy jak kończy program) i piecyk (timer piszczy jeszcze gorzej). Kuchnia nie powodowała paniki ale była raczej omijana. W sypialni czasami działa masażer, który nie dość, że wibruje i bzyczy to jeszcze - o zgrozo! - świeci na zielono. Choćby nie wiem jak mocno kimała na łóżku, uruchomienie sprzętu momentalnie spycha ją na podłogę. Nie wróci póki ustrojstwo buczy w okolicy łóżka.


Jakież było moje zdziwienie gdy, rozmiłowana w automobilach blachara, położyła się przed otwartymi drzwiami tramwaju, zaparła łapami i ani drgnęła w kierunku wejścia. Kojarzycie dzieci (bachory ?), które wyrywają się z rąk rodziców, kładą na chodniku i zaczynają tupać nóżkami na znak protestu ? No to wstawcie sobie w miejsca dzieciaka cztery owłosione łapy i ogon i będziecie mieć pełen obraz sytuacji. Próbowałam Lilkę nakłonić do podróży łódzkim MPK na stacji przesiadkowej, na której tramwaj stoi otwarty nieco dłużej niż na zwykłym przystanku ale w końcu odpuściłam. Wiem, że to nie wychowawcze i, że w swoim serduchu Lilka triumfowała, ale wolałam nie ryzykować przytrzaśnięcia nas drzwiami gdyby jednak zdecydowała się ruszyć bo wiem, że to by ją ostatecznie zniechęciło. Miałam nadzieję, że uda nam się pojechać na niedzielne zajęcia a skończyło się na półtoragodzinnym marszu w obie strony. Nie wie jak przekonać ją do jazdy komunikacją miejską ale wcześniej czy później będę musiała bo, jako osoba nie posiadająca licencji kierowcy, będę musiała czasami z takiej możliwości skorzystać. Nie mam jednak póki co pomysłu jak zacząć.  Może mi coś podpowiecie ?








W życiu nie widziałam tak spanikowanego psa. Wyszłyśmy na wieczorny spacer a w oddali zaczęły wybuchać petardy i fajerwerki. Lilka przyjęła pozycję płaszczki - na wyciągniętej smyczy skleiła się podbrzuszem z chodnikiem i poruszała wszystkimi kończynami zdzierając sobie paznokcie do miazgi. Próbowałam ją usadzić i uspokoić ale nie było mowy żebym ją wytrzymała w takiej pozycji. Gdyby - nie daj boże - udało jej się wypiąć z obroży, pobiegłaby ślepo przed siebie wprost pod pędzące auta. To był najwyższy poziom stresu jaki można sobie wyobrazić. Wróciłyśmy do domu jak torpedy. Przez tę sytuację była rozkojarzona jeszcze następnego dnia rano (tramwaj !). Na moje nieszczęście był to dzień treningu, który można w sumie spisać na straty. Stefan, jak chyba każdy bokser, był totalnie odporny na takie dźwięki. Mój poprzedni pies Cezar, w chwilach lęku próbował wskoczyć mi na ręce (co było dość niekomfortowe zważywszy, że był wyżłem). Lilka puściła się do ucieczki. Coś czuję, że najbliższego Sylwestra spędzimy w łazience.  Podzieliłam się tym z naszym trenerem, który szkoli również psy pracujące przy polowaniach. Jednakże rada, jaką od niego dostałam wzdryga mnie do dziś. 

Teraz będzie kontrowersyjnie - p. Marek stwierdził, że aby oduczyć psa strachu przed strzałami, należy nie karmić go 3, 4 dni. Następnie postawić przed nim miskę pełną karmy i zacząć oddawać pojedyncze strzały z odległości ok. 300 metrów. Jeśli pies mimo głodu nie skusi się na jedzenie, głodzimy dalej. No cóż, przyznam, że mamy w domu broń i lubię sobie czasami postrzelać do (martwego oczywiście) celu dla sportu. Stefcik towarzyszył mi w takich eskapadach i spływało to po nim jak po kaczce. Lilka nie musi, na pewno nie kosztem wystawiania ją na takie próby.


Brak komentarzy :