środa, 2 listopada 2016

apatia blogera




Wracamy po trzech miesiącach przerwy. Chciałabym napisać, że tak długa absencja była wynikiem nadmiaru codziennych zadań albo, że z jakiegoś innego powodu kompletnie nie miałam czasu na pisanie. Nie byłoby to jednak do końca zgodne z prawdą. Faktycznie, przygotowania do naszego  niedawnego ślubu mocno mnie pochłonęły. Musiałam w dwa miesiące ogarnąć cały temat od zakupu kreacji, wybory fotografa, obmyślenie przyjęcia dla naszych gości po rezerwacji podróży poślubnej. Nie było to jednak aż tak angażujące zajęcia żebym nie mogła skrobnąć w między czasie kolejnych wpisów. Z drugiej strony ślubne tematy i cała wiążąca się z nimi atmosfera wydawały mi się w tym czasie najfajniejszą rzeczą i wcale mnie do bloga nie ciągnęło. Obiecałam sobie, że nadrobię zaległości po powrocie z miodowego miesiąca, który w naszym wypadku, trwał 8 dni. Wróciliśmy 10 października ale chęci w tym czasie wcale nie nabrałam.
Mówiąc wprost - odechciało mi się. Na pewno miała też na to wpływ mało satysfakcjonująca poczytność ostatnich wpisów i ogólna apatia blogowa. Nie pisałam, nie czytałam, nie śledziłam co dzieje się u innych. Wypadłam z obiegu i miałam wrażenie, że nikt za nami zbytnio nie tęskni. Każdy temat, jaki przychodził mi do głowy, wydawał mi się nie dość interesujący dla mnie, a co dopiero dla was. Mam wrażenie, że wszystko już zostało napisane a wałkowanie po raz kolejny tych samych tematów to nuda. W takim oto poczuciu dotrwałam do dziś. Po prawie 90 dniach nieobecności odpaliłam bloggera i dzielę się z wami swoim zrezygnowaniem.





















Gdzie byliśmy jak nas nie było? 

Ostatniego dnia tegorocznego urlopu zdecydowaliśmy, że pod koniec września się hajtamy. Trzeba się tylko było zastanowić, jak w tej niecodziennej sytuacji, miałaby zafunkcjonować Lilka. Oboje byliśmy pewni, że nie chcemy jej ciągnąć ze sobą na tę uroczystość. Mimo deklaracji znajomych, że ją ogarną, uznaliśmy, że i dla niej i dla nas byłby to zbyt duży stres i niepotrzebny cyrk. Poza tym, no umówmy się, na ślubie tylko jedna osoba może być w bieli ;) Nie chciałam rywalizować z nią o uwagę gości. Za to dzielnie towarzyszyła mi w przygotowaniach. Była gwiazdą making offu. Zadowolona z obecności gości, zainteresowana walizką pani od make up'u, przestraszona dźwiękiem migawki. Przez ponad godzinę kręciła się po salonie, wchodząc w obiektyw, uciekając przed obiektywem, obwąchując pudry, liżąc pędzle, przymilając się do wszystkich. Po jakimś czasie znudziło się jej to zamieszanie i zabunkrowała się na łóżku w sypialni. Po raz pierwszy mogła się bezkarnie do mnie przytulać, bez obaw o pozostawienie sierści na moim - wyjątkowo białym - outficie.



Jeszcze na chwilę przed wyjście z domu musiałam ją wyprowadzić na spacer. Miny sąsiadów, widzących mnie i moją świadkową, całe wyfiokowane i w pełnym makijażu o 12 w południe, maszerujące w ślubnych kreacjach i adidasach po okolicy - bezcenne. Policjanci z pobliskiej komendy byli pewnie przekonani, że nie zdążyłyśmy się jeszcze zmyć po piątkowej imprezie. Jako, że mój obecny mąż, boi się aparatu jak ognia, odmówił pozowania ze mną. Także dokumentacja tego spaceru była naszą wersją pakietu pt. "sesja plenerowa". Plenerem stał się najbardziej obsrany skwerek pod kamienicą, nie miałyśmy już czasu na park. Na szczęście czarno-biały filtr i odpowiednie kadrowanie uczyniły to miejsce całkiem malowniczym.



Następnym tematem do ogarnięcia była psia opiekunka na noc poślubną. Tu z pomocą, podobnie jak podczas spaceru, przyszła moja świadkowa czyli pani doktor z Doglife. Jola i Adam zostali na noc w naszym mieszkaniu. Jako że Lilce jest obojętne kto z nią jest, byleby tylko pozwolił wejść na łóżko, cała trójka spędziła wspólnie miły wieczór. To była najbardziej stresująca część przygotowań w oczach Kuby. Kto zaopiekuje się jego księżniczką ? Czy ją wyprowadzą ? Czy nie zapomną nakarmić ? Czy przytulą jak będzie tęsknić? Dlatego też bardzo się cieszę, że udało się to tak rozegrać i nie trzeba było Lilki nigdzie wywozić na ten czas.
Kolejnym etapem brania ślubu jest podróż, w jaką udaliśmy się w niecałe 48h po zaślubinach. Dzień przerwy wykorzystaliśmy na podrzucenie Lilki do mamy i poinformowaniu jej, że została teściową (tak, rodziców nie było podczas ceremonii, zrobiliśmy to w konspiracji). Po godzinie w aucie, Lilka wybiegła na ogród i wpadła w szał. Na trawie zalegała masa jabłek, które w psich oczach jawiły się jako piłeczki. Słowem - psi raj.  Po tygodniu wypoczynku na cudnej, zielonej i wolnej od turystów Teneryfie, nieprzyzwoicie opaleni (to gównie ja) i przeżarci opcją all inclusive jak dzikie świnie, wróciliśmy do szarej i deszczowej rzeczywistości. Lilka odsypiała tydzień na wsi, ja, jeszcze dla higieny psychicznej, wzięłam jeden dzień urlopu na żądanie a Kuba z marszu rzucił się w wir pracy. 

Ilość zajęć, atrakcji i emocji w życiu prywatnym przełożyła się na kompletną nieobecność na blogu. Przy okazji zaczęłam się zastanawiać, co mogłabym zmienić w blogu, aby bardziej mnie do niego ciągnęło, aby zminimalizować prawdopodobieństwo kolejnych kryzysów twórczych. Póki co nie znam jeszcze niestety odpowiedzi na to pytanie. Czuje jednak, że i w tym temacie, powinnam się przestawić na nowe tory...


* autorem zdjęć ilustrujących ten wpis jest Jacek Olszewski, obróbka mojego autorstwa






Brak komentarzy :